Nasi krawcy - Panczików dwóch
Ród Panczików pojawia się w pietrowickich metrykach wraz z Johannem Panczik (1782-1834). Urodził się on w 1818 roku w Kuźni Raciborskiej (Ratiborhammer), mieszkał w Janowicach, a w 1834 roku został pochowany w Pietrowicach. Był chałupnikiem (właściciel domu z małym poletkiem). Przed 1939 rokiem nazwisko Panczik nosili właściciele domów na Zawodziu, Sudzickej i Małej Stranie. Po 1945 roku, ci co wyjechali do Niemiec nazywali się Panzik, a ci co zostali w Pietrowicach Panczyk. Josef Panczik urodził się w 1919 roku w Pietrowicach. W latach 1933-1936 uczył się krawiectwa u mistrza Johanna Weinera i zdobył tytuł czeladnika z bardzo dobrą oceną. Pod koniec II wojny światowej znalazł się w szpitalu Bad Wörishofen w Bawarii, tam pozostał po zakończeniu wojny i w 1949 roku tam się też ożenił i założył swój warsztat krawiecki. W 1951 roku zdobył dyplom mistrzowski i jego warsztat zdobywał coraz większe uznanie. W latach 1970-73 Josef Panzik dzierżył niemiecki przechodni tytuł pierwszego krawca w męskim krawiectwie szycia na miarę. Zostało mu przyznanych szereg medali i odznaczeń. W organizacjach cechowych pełnił funkcję Obermajstra. Klientami jego warsztatu rzemieślniczego byli ministrowie, politycy i biznesmeni z Niemiec. Zaś jego kuzyn Arnold Panczyk (1933-1990) pojechał za robotą do Poznania. Był synem Oswalda Panczyk (1914-1990) i jego pierwszej żony Otyli Posmik (1915-1942) z Gródczanek. Krawiectwa uczył się u swojego dziadka Józefa urodzonego w 1883 roku. Babką była Zofija Mendzigall. Brat dziadka Vitus, ur. w 1890 roku był ojcem wspomnianego wyżej Josefa Panzik, czyli Josef i Arnold byli drugimi kuzynami. Po zakończeniu II wojny światowej krawców w Pietrowicach było wielu a roboty mało. Arnold zdecydował się na wyjazd za chlebem do Poznania i tam rozpoczął pracę w spółdzielni krawieckiej „Krawiec” w Poznaniu. W 1958 roku Arnold ożenił się z poznanianką Anną. Mają dwie córki. Na ich ślub przyjechał kolega z ławy szkolnej Tomasz Smuda wraz z małżonką Anną. W międzyczasie zdobył dyplom mistrzowski i założył prywatny warsztat krawiecki. Po namowach prezesa poznańskiej spółdzielni „Krawiec”, wrócił jednak do poprzedniego miejsca pracy, gdzie został wybitnym krojczym, a jego żona Anna została kierownikiem. Niestety Arnold zmarł w wieku 57 lat. Informacji udzieliła mi jego żona Anna w 2023 roku, wspominając męża jako bardzo dobrego krawca i człowieka. Wraz z Arnoldem, do Poznania zapewne już koniec lat 40-tych XX wieku, pojechał też krawiec Jerzy Chmiela, urodzony 1931 roku. Czasami pracował razem z Arnoldem, ożenił się też z poznanianką, wybudowali dom, jego córka miesiąc temu odwiedziła rodzinną wioskę ojca. Wszycy oni dyrżeli w rukach yny jehłu i dali se rady (Trzymali oni w rękach tylko igłę i poradzili sobie).
Bruno Stojer
Uśmiechnięty pielgrzym
Wilibald Pawlasek (1963-2023) odszedł od nas nieoczekiwanie. Był na popołudniowej adoracji, wyszedł z kościoła po koronce, poszedł na parking przy farze, wsiadł do swojego auta i z auta wyciągnęli go już ratownicy z naszej OSP. Ojcem Wilibalda był Henryk Pawlasek (1933-2010). Był mistrzem krawieckim i pracował w SPK „Jedność”. Jego mama Elżbieta zd. Kotterba (1937-2018) była gospodynią domową. Opowiadała mi, że jeździła z mamą i siostrami mamy na szereg pielgrzymek, na które już dziś się nie chodzi. Pielgrzymowała np. do klasztoru franciszkanów na górze Cwilin niedaleko czeskiego Krnowa. Dwie wieże tego klasztoru można zobaczyć z wieży widokowej przy kościółku św. Krzyża. Wili kojarzy mi się z pielgrzymkami na Annaberg. Dziesiątki lat jeździł ze swoim ojcem na pielgrzymki mężczyzn, które odbywały się pod koniec czerwca. Potem dziesiątki lat jeździł na pielgrzymki ze swoimi dwoma synami. Gdy pielgrzymował z ojcem to z Pietrowic jeździło setki mężczyzn, gdy jeździł ze swoimi synami to petrowskich było kilkunastu, a potem już tylko kilku. On był wierny i stały. Dziadkiem Wilibalda był Johann Pawlassek (1897-1980), który zdążył przed I wojną światową zdobyć dyplom czeladnika w zawodzie piekarza. Po wojnie zatrudnił się jednak w Czornej Budzie w Raciborzu i pracował tam do emerytury jak palacz w piecach przemysłowych. Pradziadek od strony mamy Karl Kotterba (1866-1947), przydomek Drab, był mistrzem krawieckim i kościelnym śpiewokiem. Najstarszy przodek Wilibalda znaleziony w metrykach parafialnych to Peter Pawlassek (1704-1755). Był z zawodu kowalem. Wili też obrabiał żelazo pracując jako tokarz w Kolzamie w Raciborzu. W 2006 roku rozpoczął pracę w urzędzie gminy. Miał pod swoją pieczą obiekty sportowe szkoły w Pietrowicach Wielkich, rozwoził też posiłki do gminnych przedszkoli. Jego pasją było lokalne życie sportowe, był związany z klubem LKS „Start” od zawsze. Był człowiekiem wielu talentów: kierownikiem drużyn sportowych, kierowcą, gospodarzem boiska, prezesem w latach 2004-2008. Za jego kadencji drużyna seniorów wróciła po kilkuletniej przerwie do klasy A. Gdy był wiceprezesem był współautorem największego sukcesu w historii LKS „Start”- awansu do ligi okręgowej, gdzie drużyna grała przez kilka lat. Na sercu leżało mu szkolenie młodzieży. Mawiał: „Stwórzmy tyle grup młodzieżowych, żeby każdy chętny młody człowiek z gminy mógł grać w klubie”. Inspirował trenerów do pracy z młodzieżą w LKS „Start”. Grupy młodzieżowe pojawiały się wysoko w rankingach rozgrywek podokręgu Racibórz. Wili był człowiekiem powszechnie lubianym, życzliwym i uśmiechniętym. Na jego pogrzebie zjawiły się tłumy. Kościół był bumben voll. Ofiara dookoła ołtarza miała się nie mieć końca. W końcu organiście zabrakło pieśniczek i ostatek ofiery był w ciszy.
Bruno Stojer
Potracyne …(zagubione, verloren)
*Spis inwentarza żywego z 1936 roku wykazał w Pietrowicach: 221 koni, 975 sztuk bydła, jeden baran (owieczka), 1158 świń, 486 kóz, 4134 kur, 703 gęsi, 124 kaczek, 81 perliczek i 132 roi pszczelich. Zatem koni na procesiju było za tela.
*W 1964 roku kronika parafialna zanotowała: „…o godz. 13:00 gospodarze na koniach zbierają się przy placu kościelnym. W tym roku w procesji wielkanocnej wzięło udział 62 gospodarzy i ich synów …”. Terazki na procesiju jedu rozmańci.
* Po wojnie zachował się jeszcze stary zwyczaj, że sołtys Pietrowic przywoził do św. Krzyża beczkę piwa i po nabożeństwie częstował jeźdźców małym kuflem piwa. Zniknęło to za ks. proboszcza Ludwika Dziecha, który propagował abstynencję. Skądinąd, ten proboszcz wielce zasłużył się do podtrzymania zwyczaju procesji konnej.
* Był też zwyczaj umieszczania małego wianuszka na figurze wskrzeszenia i krzyża pańskiego. Wianuszki robiono ze śwyżej zelynej rżi (żyta). Ostatnią osobą, która plotła takie wianuszki była Krescencja Klemens (1901-2003) - (Tanty Krystyna). Te wianuszki były rzucane przez jeźdźców przy kościele farnym i łapały je panny z nadzieją, że wyjdą szybko za mąż. Rzucanie wianuszków pamiętają jeszcze najstarsi parafianie. Natomiast pocałowanie krzyża (po procesji i w kościele) uważało za swój obowiązek wiele kobiet i niekoniecznie wiązało się to z chęcią zamążpójścia.
* Gdy oglądających procesję, mijali jeźdźcy z figurą wskrzeszenia i krzyżem ze stułą, to mężczyźni stojący przi ceście z wielkim nabożeństwem zdejmowali kłobuki (kapelusze) i inne nakrycia głowy.
*Jeźdźcy mieli książeczki do nabożeństwa, z których się modlili i śpiewali w czasie jazdy. Po opuszczeniu wioski, już w polu ktoś ze starszyzny pietrowickich jeźdźców, intonował morawski różaniec:
Jezisz Marija, Josef Joachim, svata Anno
Zdrawaś Marijo Panno
Zdrawaś Marijo, milości pylna
Proś za nas svata Anno
*Najstarsi mieszkańcy opowiadali, że jeszcze w latach 30-tych XX wieku w Poniedziałek Wielkanocny przy kościółku św. Krzyża zjawiali się jeźdźcy na koniach z sąsiedniego Kietrza. Przyjeżdżali i sprawdzali, czy pietrowiccy gospodarze kontynuują ten zwyczaj. W przypadku gdyby go zaniechali, zabraliby insygnia procesji i urządzili ją w Kietrzu. W tle jest stary spór o procesję i kradzież ketrzerskiej figury procesyjnej przez petrowskich. Po 1945 roku w Kietrzu mieszkańców „wymieniono” i „kontrola” znikła.
* Najstarsi znani gospodarze jadący z krzyżem Zmartwychwstania i figurą Wskrzeszenia to: Teodor Pollak (1902-1974) i Franc Machnik (1900-1973). Później zastąpili ich Francek Wieder (1912-1988) i Anton Kretek (Balcar) (1905-1995). Po Francku krzyż przejął jego syn Reinhard, a po nim syn Reinharda - Damian. Po Antonim Kretku kilka razy ze wskrzeszeniem jechał jego syn Jan, a potem z figurą jeździł Adi Herud. Od niego wskrzeszenie przejął jego syn Jan (Hansi).
Bruno Stojer
Amazonki
Dawniej wielkanocna procesja konna nazywana była Osterreiten (Wielkanocna Jazda Konna) albo Za Bohem. Ta morawska nazwa naszej procesji nawiązuje wprost do Biblii - do szukania Jezusa Zmartwychwstałego przez uczniów w drodze do Emaus. Swego czasu, ciotka Anna Bulok spytała mnie, eli latoś pojedu za Bohem ? Zwrot niemiecko - morawski Reiter za Bohem nie jest niczym nadzwyczajnym na naszym pograniczu.
W 1972 roku w procesji chciały wziąć udział również kobiety. Na zbiórce przy kościele zjawiły się: Klara Reszka, Jadwiga Szulc (Hunczek z Małej Strany), Adelgunda Szypuła ( 1955-2020) Zdjecie (Gundi od Jurka), Mada Pientka (Krakówka). Zasiadały ciężkie konie robocze z Cyprzanowa. O swoim zamiarze rozmawiały tylko z ks. proboszczem Dziechem. Jak się okazało było to za mało. Starszyzna na koniach bardzo się tym faktem oburzyła. Stali na stanowisku, że procesja podle tradycji jest dlo chłopów. Między innymi byli temu przeciwni Franc Machnik (1900-1973), Francek Wieder (1912-1988), Alfons Marcinek (1915-1993), Oswald Wesoly (1921-2011). Nawet nikomu do głowy nie przyszło, żeby z nimi polemizować. Nawet ks. proboszczowi Ludwikowi Dziech. Kobiety nie dojechały daleko, ostatecznie wjechały do placu Józefa Kollara na Małej Stranie. Dziś udział kobiet w procesji nie budzi już żadnych emocji. Też prawda, że procesja powoli staje się świeckim kolorowym korowodem. Ks. proboszcz Ludwik Dziech w kronice parafialnej pod datą 3 kwietnia 1972 roku zanotował: „W drugi dzień świąt Wielkanocnych tradycyjna procesja konna. Uczestniczyło w niej 63 koni, w tym po raz pierwszy 4 kobiety. W czasie procesji przy ul. Wyzwolenia niektórzy gospodarze zmusili kobiety do wycofania się z procesji. W tym roku było wyjątkowo wiele niepowodzeń. Na polnej drodze w kierunku Tłustomost spadł z konia Paweł Marcinek z ul. Wyzwolenia. Przy drodze Tłustomostke w trzech przypadkach zostali potrąceni i poturbowani przez konie, parafianin pan Marcinek z ul. Szkolnej i dwie osoby spoza parafii (chłopiec i mężczyzna). Przy wjeździe na drogę Tłustomostka wprowadził zamieszanie próbując ucieczki pan Sztojer z ul. Wyzwolenia jadąc na koniu od Jerzego Marcinka. Pierwszy był Henryk Herud na koniu od pana Polaka. I w tym roku nie udało się przeprowadzić aby jeźdźcy dwójkami w pewnych odstępach przebiegli pewien odcinek trasy galopem. W procesji po raz drugi uczestniczył kleryk V roku Edward Wąsowicz oraz po raz pierwszy kleryk I roku Robert Wiktor”. Procesja konna odbywała się również w czasie drugiej wojny światowej. Gdy zabrakło mężczyzn konie dosiadali chłopcy lub kobiety. W 1945 roku, 3 dni po zdobyciu Pietrowic przez Rosjan, na wielkanocną procesję jechało 3 jeźdźców: Jan Skerhut (Zimny Kowol), Paul Łata i Zygfryd Mendzigall. Ten ostatni miał konia ze statku(gospodarstwa) od Artura Newerli (Pawlasek).
Bruno Stojer